DSC_0293 DSC_0297 DSC_0351 DSC_0497 DSC00355 DSC07248
TwitterFacebook

SŁOWO NA NIEDZIELĘ

 

 

 

Wskrzeszenie Łazarza z Betanii (J 11,1-45) jest ostatnim z opisanych przez św. Jana siedmiu niezwykłych czynów Jezusa objawiających Jego chwałę.

Przemiana wody w wino, rozmnożenie chlebów i chodzenie po wodzie, uzdrowienie umierającego dziecka, paralityka czy niewidomego od urodzenia, to coś więcej niż demonstracja Jego cudotwórczej mocy. Ewangelista konsekwentnie określa opisane wydarzenia jako „znaki” (J 2,11; 4,54; 6,26; 9,16; 12,18), znak zaś domaga się właściwego odczytania. Ewangeliczne znaki są mową objawiającego się Boga. Mają one doprowadzić nas do osobistego spotkania z Jezusem, który jest Bożym Słowem posłanym do każdego człowieka. W dialogu z Nim rodzi się wiara ‑ odpowiedź na apel Boga, podobna do wiary uzdrowionego ślepca czy Marty z Betanii: „wierzę, Panie!” (9,35-38; 11,27).

Znak wskrzeszenia zmarłego wskazuje, że śmierć – przerażające i absurdalne przekreślenie wszelkich pragnień i aspiracji człowieka ‑ została przez Jezusa pokonana i przemieniona w miejsce spotkania z Bogiem, w przejście ku zmartwychwstaniu. Wraz z Martą i Marią jesteśmy zaproszeni, by wyjść z domu żałoby i gorzkiego płaczu na spotkanie z nadchodzącym Panem życia.

Jezus kochał Łazarza, Martę i Marię, był ich przyjacielem. Ta miłość znalazła odpowiedź w ich życiu. Wyrazem tego była zarówno serdeczna posługa stołu spełniana przez Martę, jak i rozlanie drogocennych perfum Marii na stopy Jezusa – znak uwielbienia, boskiej adoracji i najwyższej miłości (12,3). Ich rodzinna wspólnota, której centrum był Jezus, jest obrazem Kościoła.

Marta i Maria posyłają Jezusowi wiadomość o śmiertelnej chorobie brata. Jezus przychodzi po ludzku za późno. Marta, która nie rozumie przyczyny tego „spóźnienia”, wychodzi Mu naprzeciw i choć nie ukrywa rozczarowania i bólu, wyznaje wobec Niego wiarę „mimo wszystko”. Nie jest to już „wiara w cud” ale osobiste przylgnięcie do Jezusa, na dobre i na złe. Ta wiara każe jej zaufać słowu Jezusa wbrew ludzkiej logice, która mówi, że śmierć jest kresem wszelkiej nadziei.

Płacz Jezusa nad grobem przyjaciela pokazuje, że On, który jest zmartwychwstaniem i życiem, zbawia nas przeżywając razem z nami udrękę śmierci (Hbr 5,7; J 12,27), aby każdego z nas odnaleźć w naszej samotności i być „Bogiem z nami” aż po śmierć i poza śmierć. Dzieli z nami nasz los, a równocześnie „z głębokości” woła za nami do Ojca o ocalenie.

Wzywając zmarłego Łazarza po imieniu, objawia moc miłości Boga, który nie pozostawia człowieka w prochu śmierci ale potęgą swego głosu i stwórczego słowa wyprowadza ze śmierci do życia: „umarli usłyszą głos Syna Bożego, i ci, którzy usłyszą, żyć będą” (J 5,25).

Cud wskrzeszenia jest odpowiedzią Ojca na miłość Jezusa i miłość wspólnoty. Choć wskrzeszenie Łazarza jest tylko tymczasowe i będzie on musiał prędzej czy później wrócić do grobu, to znak w Betanii pokazuje, że śmierć już nie jest władczynią człowieka, ale jedynie zapowiedzią zmartwychwstania i wiecznej wspólnoty miłości z Bogiem (S. Fausti), która nie kończy się z chwilą śmierci cielesnej, lecz trwa na wieczność. Zrodzeni przez wiarę i chrzest do życia nadprzyrodzonego przeszliśmy ze śmierci do życia, bo miłujemy braci (por. 1 J 3,14). Kto wierzy w Jezusa, choćby i umarł żyć będzie.

ks.Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”

 

TV lectio divina – IV Niedziela Wielkiego Postu „A” (J 9, 1-41)

Ja jestem światłością świata (J 9,1-41)

Jezus z Nazaretu rzeczywiście uzdrawiał niewidomych, co poświadczają wszyscy Ewangeliści (Mk 10,51-52; Mt 9,27-30; Łk 7,21-22). Św. Jan opisując cudowne uzdrowienie ślepego od urodzenia (J 9,1-41)

mówi o konkretnym, historycznym fakcie, ale równocześnie zaprasza do odczytania jego głębszego, duchowego sensu. Chodzi o objawienie Jezusa, który przyszedł uleczyć każdego człowieka z ciemności grzechu i oświecić darem Ducha Świętego.

Nasza choroba, czy inne cierpienie, wcale nie musi być „karą za grzechy”. Dzięki Jezusowi może stać się miejscem szczególnego spotkania z Bogiem i doświadczenia Jego miłosierdzia (w. 2-3).

„Przechodząc ujrzał…” (w. 1). Jezus wkracza w naszą rzeczywistość, w której na co dzień żyjemy, pracujemy i cierpimy. On pierwszy pochyla się nad nami, gdy my Go jeszcze nie znamy i nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy duchowo ślepi.

Ślepiec uwięziony w całkowitej, wrodzonej ciemności, nie widzi Go i o nic nie prosi. Z tego stanu wyrywa go gest Jezusa, który łącząc ziemię ze śliną, powtarza stwórcze działanie Boga: ulepił z prochu ziemi i tchnął weń życie (por. Rdz 2,7). Jezus pomazał błotem oczy ślepca, sprawiając mu pewien ból i zmuszając do tego, by ruszył się z miejsca, a równocześnie wypowiada słowo, które nadaje mu konkretny kierunek: „Idź, obmyj się w sadzawce «Siloam» – «Posłany»” (w. 7). To nieprzyjemne doświadczenie inicjuje w jego życiu dzieło nowego stworzenia.

Idąc „na ślepo” za słowem Jezusa i wypełniając je, doznaje zdumiewającego, fizycznego uzdrowienia, i natychmiast daje świadectwo, że dokonał tego „człowiek zwany Jezusem”, ale nie zna go jeszcze osobiście, ani nie wie, „gdzie On jest” (w. 9; por. J 1,38). Widzi w sensie fizycznym, ale brak mu jeszcze tego nadprzyrodzonego światła, o którym mówi Jezus (J 8,12; 9,5).

Doprowadzony na przesłuchanie do faryzeuszów uzdrowiony człowiek oświadcza: „On jest prorokiem” – Sługą Pańskim, który otwiera oczy ślepych (por Iz 42,6-7). W konfrontacji z narastającą duchową ślepotą faryzeuszów, aroganckich strażników religii, którzy wbrew oczywistym faktom chcą go zmusić do potępienia i wyparcia się Jezusa („On nie jest od Boga”; „wiemy, że jest grzesznikiem”), zaczyna coraz lepiej pojmować i coraz odważniej wyznawać: „jedno wiem: byłem niewidomy, a teraz widzę” (J 9,25); „gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic czynić” (w. 33). Za swoje świadectwo musi zapłacić ekskomuniką – wykluczeniem ze społeczności.

Jezus wychodzi mu naprzeciw po raz drugi, by obdarzyć go pełnią wiary. Pozwala się rozpoznać jak „Syn Człowieczy”, w którym objawia się Bóg potężny i zarazem nieskończenie miłosierny (por. Dn 7,13-14). Na pytanie: „czy wierzysz?” człowiek odpowiada: „wierzę, Panie!” (gr. „Kyrie”) i pada na twarz oddając Mu cześć jako Bogu (por. J 4,20-24; 12,20). Stał się nowym stworzeniem i w Jezusie otrzymał swój nowy dom, przestrzeń życia i wolności.

W środku Wielkiego Postu Kościół czyta tę Ewangelię wszystkim katechumenom i ochrzczonym, aby w jej świetle rozpoznali swoją własną, chrzcielną drogę oświecenia i mocniej przylgnęli osobistą wiarą do Jezusa – światłości świata.

 ks.Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”

 

 

TV lectio divina – III Niedziela Wielkiego Postu „A” (J 4, 5-42)

Daj mi pić.. (J 4,1-42)

Gdy Jezus wędrował z Judei do Galilei, „trzeba Mu było przejść przez Samarię” (J 4,1-42).

Konieczność ta wynikała nie tyle z realiów geograficznych, co z woli Ojca, który przewidział godzinę zbawienia także dla Samarytan. Byli oni potomkami Izraelitów, którzy po upadku królestwa Samarii wymieszali się z pięcioma plemionami osadników ze Wschodu i „zarazili się” od nich bałwochwalstwem (2 Krl 17,23-41). Żydzi pogardzali nimi i sami byli traktowani przez nich wrogo (por. Łk 9,52).

Miejsce i czas spotkania Jezusa z Samarytanką są bardzo wymowne. Studnia Jakuba dająca „żywą”, źródlaną wodę to przed wszystkim symbol pierwszej miłości i zaślubin. Patriarcha Jakub spotkał swoją przyszłą żonę Rachel właśnie przy studni (Rdz 29,9-18), podobnie jak jego ojciec Izaak (Rdz 24,62-67), czy Mojżesz (Wj 2,25-21). Studnia symbolizuje także „dar Boży” ‑ Torę czyli Prawo, z którego czerpie się mądrość konieczną do życia. „Szósta godzina dnia” ‑ samo południe ‑ to godzina objawienia Jezusa jako Zbawiciela świata. Objawienie to osiągnie pełnię, gdy Jezus „o szóstej godzinie” weźmie na ramiona krzyż (J 19,14).

Bezimienna kobieta reprezentuje całą Samarię, która dawno temu zdradziła Boga, zaś pięciu mężów kobiety (hebr. „baal” – mąż, pan) to pięć idoli samarytańskich, u których na próżno szuka ona szczęścia i miłości.

Kobiety chodziły po wodę zazwyczaj wieczorem, jeżeli więc Samarytanka przychodzi do studni w porze największego upału, to prawdopodobnie dlatego, że nie życzy sobie żadnych spotkań. A jednak czeka tam na nią nieznajomy, który wbrew panującym obyczajom wdaje się z nią w rozmowę. Jezus delikatnie otwiera sobie drogę do jej serca, pokonując jej niechęć i ironię. Jego prośba: „daj mi pić!” (por. J 19,28!) wyraża w istocie pragnienie otwarcia serca i komunii. Samarytanka odkrywa stopniowo tajemnicę Jego osoby: na początku rozmowy jest On dla niej jedynie „Żydem” (w. 9), po chwili zwraca się do Niego pełnym szacunku „Panie” (w. 11), następnie pyta, czy nie jest On „Większy od Jakuba” – ojca Samarytan (w. 12), zwraca się do Niego jako do „Proroka” (w. 19), by w końcu odkryć w Nim oczekiwanego od wieków „Mesjasza” (w. 29). Równocześnie w dialogu z Jezusem dokonuje się proces „prześwietlenia” jej sumienia, kobieta nie próbuje ukrywać swojej sytuacji, uznaje swój grzech i cierpienie z nim związane.

Jezus objawia się jej jako Bóg wierny przymierzu, Oblubieniec, który pomimo trwającego wiele wieków odstępstwa przychodzi przygarnąć swój lud i odnowić z nim przymierze miłości (por. Oz 2,16-22). „Darem Bożym” obiecanym Samarytance jest najpierw On sam, a następnie ‑ Duch Święty, który sprawi, że Ewangelia zamieszka w jej sercu i stanie się dla niej źródłem życia, zaspokojeniem najgłębszych pragnień (por. J 7,37-39; 19,30; 20,22).

Niewiasta zostawia u studni swój dzban. Odkryła w Jezusie źródło wody żywej, która jej wystarcza. Jej świadectwo wiary porusza serca Samarytan i skłania ich do wyruszenia w drogę ku Jezusowi. Zaproszą Go do pozostania u nich i wyznają, że prawdziwie jest On Zbawicielem świata (w. 42).

Odnajdując w Samarytance coś z własnej historii, możemy ‑ jak ona ‑ przyjąć Boże miłosierdzie i być jego świadkami.

ks.Józef Maciąg

Źródło: „Niedziela Lubelska”

 

TV lectio divina – II Niedziela Wielkiego Postu „A” (Mt 17, 1-9)

 

Czy chcesz się trudzić dla Ewangelii? (2 Tm 1, 8b-10) 2 Ndz Wielkiego Postu A

Pisząc o trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii święty Paweł nie teoretyzuje. On ich osobiście doświadczył: „Ja jeszcze bardziej (jestem sługa Chrystusa)! Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci.

Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. Któż odczuwa słabość, bym i ja nie czuł się słabym? Któż doznaje zgorszenia, żebym i ja nie płonął?” Ale na prześladowaniach i trudnościach zewnętrznych nie koniec. Są jeszcze inne, wcale nie łatwiejsze do znoszenia: „Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz Pan mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.”

 

Dlaczego Paweł chce, aby Tymoteusz uczestniczył w takich trudach i przeciwnościach? Co popycha go ku temu, aby swego umiłowanego ucznia, którego matkę i babkę Paweł zna osobiście i bardzo szanuje, zachęcać do podobnych doświadczeń? A przecież te dwa cytaty to obraz bardzo ogólny, który nie wyczerpuje boleści apostolskiego życia. Po spotkaniu Chrystusa na drodze do Damaszku Paweł nie jest człowiekiem żyjącym „pod Prawem”, w lęku, że nie czyni dość dla Chrystusa i Kościoła. Nie ma w nim tak charakterystycznego dla religii lęku przed Bogiem i pełnego skrupułów zachowywania przepisów moralnych i kultycznych, bowiem nieustannie świadczy, że dar zbawienia otrzymał za darmo, bez żadnych zasług ze swej strony. Podobnie każdy wierzący otrzymuje dar zbawienia za darmo. Nie chodzi więc o lęk i podszytą nim gorliwość. Chodzi raczej o swoisty testament. Biskup Efezu, Tymoteusz, jest szczególnie drogi świętemu Pawłowi. Do niego więc kieruje swe ostanie słowa z rzymskiego więzienia. I chociaż został opuszczony prawie przez wszystkich, nie zapomina o tych, którzy będę kontynuować jego misję. Wiara domaga się odważnego głoszenia. Dlatego wprowadzeniem do słów rozważanych w dzisiejszej lekturze jest wezwanie skierowane do Tymoteusza: „Przypominam ci, abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie przez nałożenie moich rąk.” Kluczem do zrozumienia powodów, dla których Paweł chce, aby Tymoteusz uczestniczył w trudach i przeciwnościach dla Ewangelii jest otrzymany dar łaski, charyzmat. Dlatego nie wielość apostolskich problemów wina być przedmiotem medytacji, ale natura charyzmatu. Bowiem każdy z nas otrzymał na chrzcie charyzmat świadczenia o Chrystusie.

Nasze podejście do ewangelizacji wielokrotnie bardzo się różni od motywacji Pawła. Lękamy się pustych kościołów. Dostrzegamy cierpienia i beznadziejne ucieczki przed nim w świat uzależnień i używek. Jesteśmy świadomi pustki i bezsensu płynącego ze wszystkich możliwych propozycji szczęśliwego życia płynących z wielorakich co do formy, ale jednobrzmiących pustką „Róbta, co chceta!” Nie łudzimy się, że kariera, pieniądze czy też sława medialna mogą uszczęśliwić człowieka. Wręcz odwrotnie, widzimy jak bardzo ludzie zapatrzeni w słupki własnej popularności stają się coraz bardziej puści i jałowi oraz tracą wiarygodność.  Dostrzegamy przemoc, złość i wrogość, które rodzą się w bezpardonowej wojnie o bogactwa tego świata oraz lęk przed przyszłością tych wszystkich, którzy przegrywają w tej walce. Boimy się świata bez moralności i zasad. Ale czy to wszystko może być dla mnie słusznym powodem dla głoszenia ewangelii? Przecież ja także jestem egoistą i cierpię, kiedy wszyscy o mnie zapominają. Ja także mam w sobie pokłady agresji, która popycha do bezlitosnej krytyki, rywalizacji, sądów i oskarżeń i zawsze jest mi bardzo wstyd, kiedy ta agresja skrywana z wielkim wysiłkiem wychodzi na jaw. Ja także ulegam iluzji, że pieniędzmi można rozwiązać najważniejsze problemy człowieka. Wysokie wymagania, które są mi stawiane na różnego rodzaju rekolekcjach i formacjach sprawiają, że każda porażka staje się szczególną okazją do autoagresji, oskarżania samego siebie i odpychania każdej osoby, która może mi przypomnieć o mojej słabości i niedoskonałości. Wielokrotnie stawiam sobie pytanie o to, jak to możliwe, że Bóg wybrał mnie i nieustannie wybiera do głoszenia Dobrej Nowiny ludzi tak słabych, jak ja?

A jednak Pawłowa zachęta do wzięcia udziału w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii jest skierowana do mnie i do każdego ochrzczonego. Między diakonami, prezbiterami , biskupami , a każdym innym chrześcijaninem jest tylko różnica formy i autorytetu głoszonego orędzia, ale nie ma różnicy treści. Dlatego nie mogę się wymówić od trudów i przeciwności, które były udziałem Pawła i będą także moim udziałem. Nie obowiązek ale charyzmat jest tu kluczowy. Otrzymałem bowiem dar łaski, charyzmat, aby służyć Kościołowi. Tą służbą jest świadczenie o prawdzie Ewangelii. To nie ja z moją inteligencją mogę coś zrobić dla Boga, Kościoła i ludzkości, ale to Pan chce we mnie działać mocą udzielonego mi charyzmatu. Paweł nie zachęca Tymoteusza, aby więcej cierpiał, nie spał po nocach, przygotowywał się na odrzucenie, bicie i być może męczeńską śmierć. Nie każe mu także opracowywać skomplikowanych strategii ewangelizacyjnych. Paweł mówi mu: „Rozpal w sobie ten dar łaski, który otrzymałeś. Stań do zmagania o wierność twemu powołaniu, bo Pan dał ci wszystko, czego potrzebujesz.” Wierność Bogu to nie długie godziny modlitw, nocne czuwania, pielgrzymki, posty i jałmużny. Takie działania mogą być motywowane lękiem, poczuciem wyższości, potrzebą udowodnienia sobie, że jestem dobrym chrześcijaninem, etc. Paweł wzywa mnie do wierności charyzmatowi, do otwarcie na Boga, który czyni we mnie to, co przerasta me siły, daje odwagę w sytuacjach, o których myślę z lękiem, uzdalnia do tego, co wydaje się niemożliwe. On sam tak o tym świadczy: „Jego to (Chrystusa) głosimy, upominając każdego człowieka i ucząc każdego człowieka z całą mądrością, aby każdego człowieka okazać doskonałym w Chrystusie. Po to właśnie się trudzę walcząc Jego mocą, która potężnie działa we mnie.” Dopiero życie charyzmatem jest autentycznym byciem sobą, spełnieniem aspiracji i pragnień, które są we mnie, osiągnięciem nieobłudnej doskonałości.

ks. Maciej Warowny

 

TV lectio divina – I Niedziela Wielkiego Postu „A” (Mt 4, 1-11)

 

W Duchu Świętym na pustyni (Mt 4,1-11)

W Wielkim Poście Duch wyprowadza nas, śladami Jezusa, na pustynię, abyśmy byli kuszeni przez diabła (por. Mt 4,1-11).

Doświadczenie pustyni polega na konfrontacji z wewnętrzną prawdą o nas samych, na poznaniu w świetle słowa Bożego ukrytych motywacji i dążeń, jakie rządzą naszym życiem. Kuszenie jest więc pewnym egzaminem z wiary i posłuszeństwa Bogu, okazją do głębszego poznania samego siebie. Te same pokusy, którym został poddany Jezus, dotykają codziennie każdego z nas.

           Pierwsza z nich to pokusa mesjanizmu ekonomicznego, która każe zamieniać kamienie w chleb i prowadzi do idolatrii bogactwa. Ten rodzaj bałwochwalstwa utożsamia zbawienie z dobrobytem i sugeruje człowiekowi, że prawdziwe życie polega na posiadaniu rzeczy. Wystarczy rozwiązać problemy ekonomiczne, aby zaspokoić najgłębsze potrzeby człowieka i nadać sens jego egzystencji.

           Pokusę cudów można określić jako mesjanizm religijny. Ukryte jest w nim dążenie do podporządkowania sobie Boga i wykorzystywania Jego mocy dla własnych celów, niekoniecznie zgodnych z Bożym planem. „Jeśli Bóg jest po mojej stronie, to powinien udowodnić to, spełniając moje oczekiwania”.

           Jako trzecia pojawia się pokusa mesjanizmu politycznego, związana z idolatrią władzy czyli dominacji nad innymi, w której nie ma już miejsca na wolność i wzajemne służenie sobie z miłością. Ulegają jej różni wielcy i mali tyrani, którzy chcą odebrać ludziom wolność, a potem ich po swojemu uszczęśliwiać.

           Wszystkie pokusy polegają w istocie na chęci posiadania dla siebie rzeczy, osób i Boga, co jest drogą egoizmu i wyklucza otrzymywanie ich na sposób daru. Nie ma w nich na pozór nic szatańskiego, każda z nich jest wyrazem bardzo ludzkiego pragnienia, by zaradzić złu. Można powiedzieć, że ich intencja jest głęboko humanistyczna, bo też diabeł, kusząc nas, występuje jako wielki humanista, znawca ludzkich potrzeb.

           Kusiciel proponuje Jezusowi swój projekt na Jego mesjańską misję „w trosce o Jego dobro”. Dając mu posłuch Jezus ma zyskać pewność, że jest rzeczywiście Synem Bożym i że Ojciec jest z Nim (por. Mt 3,17; 4,3.6). Jednak Jezus ucina je zdecydowanie, posługując się mieczem słowa Bożego. W sytuacji kuszenia naturalna ludzka mądrość nie wystarczy, aby uniknąć diabelskiej pułapki. Tylko posłuszeństwo Ojcu i Jego słowu pozwala zdemaskować i odrzucić ukryte kłamstwo i wybrać Bożą drogę zbawienia, tak bardzo różną od ludzkich rozwiązań (por. Mk 8,33).

           Jezusowy wybór to droga synowskiej zależności od Ojca niebieskiego, ufności i posłuszeństwa. Ufność ta wyklucza wykorzystywanie mocy Boga po swojemu, choć „w dobrym celu”.

           Jezus wyrzeka się dominacji nad ludźmi, a wybiera drogę miłości, która czyni Go naszym Sługą, gotowym dźwigać nasze zło, aby nas od niego uwolnić i odzyskać nas Ojcu jako Jego dzieci.

           W relacji do świata materialnego Jezus wybiera drogę ubóstwa czyli wdzięczności za Boże dary aż po pełen miłości dar z Siebie samego dla nas – Jego braci.

           Jezus ofiarowuje nam jako dar swoje zwycięstwo nad szatanem, dokonane na pustyni i na krzyżu, abyśmy także my mogli zwyciężać w Chrystusie (2 Kor 2,14) i jak Szymon Piotr – nawracać się od kłamstwa szatana do prawdy Ewangelii (por. Mt 16,22-24).

ks.Józef Maciąg, Lublin

 

TV lectio divina – VI Niedziela zwykła „A” (Mt 5, 17-37

Doskonałość według Ewangelii (1 Kor 2, 6-10) 6 Niedziela Zwykła A

Chrześcijańska doskonałość nie jest równoznaczna z moralną nienagannością, mimo że spontanicznie właśnie takie jej rozumienie nam się narzuca. Przecież w Kościele żyjemy zanurzeni w nauczaniu o  przykazaniach, moralności, cnotach.

Dlatego słysząc słowo „doskonały” w odniesieniu do chrześcijan przychodzi nam na myśl obraz kogoś bez najmniejszej wady moralnej, kogoś sprawiedliwego, cnotliwego, pokornego. Takie też jest znaczenie polskiego terminu „doskonały”: „odznaczający się najwyższą jakością, mający wszelkie zalety.” Ale grecki termin „teleios” oznacza dzieło dokończone, bez braków, lub też jest to dojrzałość, osiągnięcie swego celu. Myślę, iż każdy czytelnik Listów do Koryntian czuje poważny rozdźwięk pomiędzy potocznie rozumianą doskonałością, a czynami koryntian. Przecież Paweł pisze do nich, iż „zdarzają się między wami spory”; „zdarzają się wśród was sądowe sprawy”; „słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej rozpuście, jaka się nie zdarza nawet wśród pogan.” Wobec tak poważnych grzechów my na pewno nie powiedzielibyśmy, iż koryntianie są „doskonali”, wręcz przeciwnie.

Ale nie tylko w odniesieniu do koryntian Paweł używa określenia „doskonali”, lecz generalnie w stosunku do wszystkich chrześcijan. W kontekście rozważanego listu doskonałość jest owocem mądrości Boga, którą jest … krzyż Chrystusa. To wobec tej mądrości świat jest bezradny ze swoją inteligencją, mocą, potęgą. Ziemska mądrość wielkich, możnych i wpływowych tego świata, a także każdego, kto ich naśladuje, jest nieużyteczna, nie nadaje się do rozpoznania mocy Chrystusowego krzyża. Ale nie tylko jest nieużyteczna. Ona wręcz szkodzi rozpoznaniu Boga. To dlatego Kazanie na Górze oraz liczne znaki, egzorcyzmy oraz uzdrowienia gorszą faryzeuszów. Bóg jest dobry dla słabych, grzesznych, chorych. A ludzka logika powtarza, że to niesprawiedliwe. Dla wielkich tego świata doskonałość jest absolutną nieomylnością, wysublimowaną formą bezbłędności, a dla Boga doskonałym jest ten, kto żyje w głębokiej świadomości swej niedoskonałości, ograniczoności i słabości. Dlatego Paweł musiał demaskować grzechy koryntian. Musiał wskazać im następny krok po uznaniu swego grzechu, czyli mądrość krzyża, jako Bożą odpowiedź na beznadziejne poszukiwanie ludzkiej sprawiedliwości i mądrości, i cnoty.

Nie można nie zauważyć, że chociaż często mówimy o tym, że człowiek ma żyć ku chwale Boga (św. Ignacy), lub też, że człowiek jest chwałą Boga (św. Ireneusz), to Paweł naucza, iż mądrość krzyża jest ku naszej chwale. Chwała Chrystusa uniżonego przez mękę i śmierć oraz wywyższonego na krzyżu w Swej miłości do Ojca ma się objawić w naszym słabym, ograniczonym i śmiertelnym ciele. To jest nasza chwała: „Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele.” Dlatego chrześcijańska doskonałość jest zakorzeniona w pokorze, czyli dogłębnej znajomości siebie w świetle miłości Boga. A pokora nigdy nie prowokuje poszukiwania ludzkiego perfekcjonizmu ani w modlitwie, ani w liturgii, ani też w życiu moralnym. Nigdy nie będę nieomylny, nigdy nie stanę się  bezgrzeszny, nigdy też nie otrzymam etykiety „odporny na wszelkie pokusy”. Chrześcijańska doskonałość-dojrzałość to usytuowanie Chrystusowego krzyża w centrum mojego życia, to mocne „wkopanie” go w największe moje słabości, oparcie się o niego zwłaszcza wówczas, kiedy mam poczucie kompletnej przegranej.

ks. Maciej Warowny

 

 

TV lectio divina – V Niedziela zwykła „A” (Mt 5, 13-16)

Gdzie jest moc Boga? (1 Kor 2, 1-5) 5 Niedziela Zwykła A

Doświadczenie ateńskiego odrzucenia nie poszło na marne. Paweł zdał sobie sprawę, że nie da się językiem „świata i filozofii” głosić Ewangelii Jezusowej.

Delikatna próba schlebiania ateńczykom skończyła się całkowitym odrzuceniem jego nauczania. „Posłuchamy cię o tym innym razem,” odpowiadają szukający mądrości Grecy na słowa o zmartwychwstaniu. Wobec mieszkańców Koryntu Paweł już nie używa pochlebstw, ale z mocą głosi Jezusa ukrzyżowanego. W obliczu podziałów, fascynacji ludzką mądrością, rozpusty i wynoszenia się nad innych z powodu „posiadanych” charyzmatów Apostoł stosuje jedyną pedagogię, którą uznaje za skuteczną. Jest nią pokorne głoszenie krzyża, jako centralnej tajemnicy chrześcijaństwa. Nie ludzka mądrość, nie zdolność przekonywania, nie wyszukany kult, nie obietnice sukcesu i ziemskiego szczęścia, ale moc Boga objawiona w krzyżu.

Krzyż Jezusa jest tajemnicą słabości, w której objawia się moc Boga. Krzyż sprawia, że nie możemy pokładać ufności w swoich osobistych talentach, uzdolnieniach czy zasługach. Jest on drogą odkrywania wobec świata swoich słabości. Hańba i poniżenie krzyża w niczym nie odpowiadają temu, co świata uznaje za sukces i szczęście. Krzyż obnaża naszą wizję magicznej pobożności, w której za cenę pewnych wysiłków i spełnianych praktyk otrzymujemy upragnione dobra, poczucie bezpieczeństwa oraz długie i zdrowe życie. Krzyż staje się dla Pawła jedynym kryterium autentyczności wiary w Boga. Krzyż, który przez mądrych tego świata jest odrzucany jako głupota, a pobożnych gorszy. Krzyż, który czyni człowieka całkowicie bezsilnym, nie ma w sobie żadnego uwodzącego piękna tego świata, dlatego staje się miejscem doświadczenia mocy Boga. W obliczu krzyża nie da się udawać wiary, bowiem on weryfikuje głębiny naszego serca, obnaża pragnienia, oświetla myśli i stawia w obliczu Boga.

Medytowana perykopa rodzi we mnie pytanie, może abstrakcyjne, ale warte odpowiedzi. Co święty Paweł powiedziałby nam dziś, gdyby zobaczył naszą wiarę? Jakimi słowami przypomniałby nam Ewangelię krzyża? Jakie grzechy piętnował? I natychmiast rodzi się odpowiedź: przecież Paweł dał nam swoją odpowiedź. Słowo Boże, natchnione pisma Apostoła Narodów, zachowują swą aktualność. Nie myślmy, że jesteśmy lepsi od koryntian, że nas nie dotyczą grzechy popełniane w mieście, które do dziś jest synonimem rozwiązłości. Podziały, rywalizacja, pobożność na pokaz, hipokryzja, ciąganie się po sądach, rozwiązłość dotyczą tak samo koryntian, jak i nas. Pytanie o autentyczność i głębię mojej wiary jest pytaniem o mój stosunek do krzyża. Słabości, porażki, choroby, ubóstwo, samotność nie są karami za grzechy. To życiowe pytania o nasze zaufanie do Boga. Wobec nich nasze zasady wysiłku-nagrody, poświęcenia-zadowolenia, zasługi-miłości nie na wiele się przydają. Stajemy bezradni jak przyjaciele Hioba wobec jego cierpienia. To dlatego tak trudno „ludziom sukcesu” wybrać się do szpitali czy domów starców, a jeśli to czynią, to wobec kamer i fleszów, aby mieć jakieś doraźne zyski.

Krzyż Jezusa jest jedyną odpowiedzią na problem mojego grzechu, w którym tak często mam upodobanie. Święty Paweł niesie koryntianom Dobrą Nowinę „w słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem.” Jego głoszenie było „ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej.” Sprowadzając chrześcijaństwo do doskonałości moralnej, uczciwości i sprawiedliwości, do pięknych liturgii, do znaków sympatii wobec każdego człowieka, do współczucia wobec każdego cierpienia, do chrześcijańskich szkół, chrześcijańskich polityków, do krzyżów w miejscach publicznych czynimy sobie i innym największa krzywdę. Stajemy się fałszywymi świadkami Boga. Bowiem miejscem spotkania i doświadczenia mocy Boga jest krzyż. To z niego płynie życie, które jest mocniejsze niż śmierć. Dlatego po ateńskich doświadczeniach Paweł nie używa „uwodzących przekonywaniem słów mądrości”, ale głosi krzyż, jako drogę każdego z nas do nowego życia, do życia w mocy i łasce Boga.

ks. Maciej Warowny